Przypadłość ogólnie znana i powszechna. Zwykle u osobników starszych, powiązana z wilgocią, ewentualnie niezależna od wieku, a od dobrobytu podobno. Zajmiemy się najpierw tą pierwszą.
Korzystając z obecności koparki i kolejnego kredytu, zleciłem połamanie lodu w stawie na dwójce, żeby zobaczyć, co tam się dzieje. Ano niewiele...

Nic dziwnego, że amury wyginęły. Po interwencji ciężkiego sprzętu sprawa przedstawia się następująco:

Teraz zaczekamy na wodę.
Właśnie, krowiszony też czekają. Trzeba więc o nie zadbać w sposób niegenerujący rachunku za wodę, której zużycie nawet mnie zaskoczyło, wygenerujemy więc rachunek za prąd. Zmasakrowawszy uprzednio lód piłą spalinową uzyskałem taki oto akwedukt:

Wygląda może mało profesjonalnie, ale jest skuteczny:

Do tego jeszcze możliwość ręcznego wtaczania balotów na pastwisko, mmmmm, sielanka po prostu. Można zająć się wnętrzem domu. No chyba, że niejaka Aleksandra czy jakaś inna wietrzna Ola narozrabiała na gumnie, ale to zobaczę dopiero jak się rozwidni.