Jakoś ostatnio pogapiłem się w TV - tam, gdzie się opłaca abonament. Bo sam nie mam. No i co widać? Ano jacyś politycy się dotykają Zbyszkami i Jarkami, szczekają na sąsiednie mocarstwo poszczuci przez wielkiego brata z drugiego końca świata, premier o kaczym imieniu udziela się w Dubaju czy innych Bahrajnach obiecując innowiercom złote góry w Polsce, skąd wyleciał bo wyjechać nie mógł z braku autostrad na jakieś Euro obiecanych. A właśnie - w TV jakieś oszołomy malują się na biało i na czerwono i nad Mazurkiem Dąbrowskiego się znęcają jak niejaka Edyta G. na dalekim wschodzie.
No właśnie. Niespodzianka mnie w niedzielę spotkała - w moje ręce trafił rękopis: ot, niby zwykły zeszyt jako śpiewnik potraktowany...
Niby nic, ale druga strona okładki wyjaśnia charakterystyczny zapach woluminu...
W środku, ręką dziewczynki piosenki spisane, miedzy innymi ta:
Tekst obowiązujący w roku 1945. A żeby dodać dramaturgii napomknę, że autorka tego rękopisu siedziała tuż obok mnie. Już nie dziewczynka, a babcia posunięta w latach. Sto lat, pani Łucjo!
W ramach przygotowań do opus życia trenuję. Gardło, dykcję i takie tam. Na treningową potyczkę sprowadziłem Krzyżaków. Zaiste, lokalne rycerstwo nie dotrzymało im pola i legło już w pierwszym rozdziale...
Rzekłbym: "Padłeś? Powstań! Powerade!!!", alem jeno pobitewną ciszę wykorzystał na papierów z ekologii zrobienie. Tamtaradej!
Pogłowie królików przez zimę zmniejszyło się do dwóch par. Ot, powymierały z nieznanych powodów. Trzeba zacząć odbudowę stada, tym bardziej, że już jest zainteresowanie.
Niedobitki wróciły więc na stare śmieci. Ale stare śmieci nieco się zmieniły. Panie zostały wydupczone i przeniesione na galerię:
Hmmm, galerianki... Za miesiąc okaże się, czy oba samce zostają, czy któregoś powiesimy na klamce...
Do rozmnożenia planowego została mi jeszcze jedna koza i jedna klacz. Współtowarzyszki ciężarnej mają najwyraźniej dość przeciągającego się błogosławieństwa, bo starają się przyśpieszyć poród wywierając presję bezpośrednią...
U koni analogicznych zachowań nie stwierdziłem. Może i lepiej.
Tymczasem reaktywowany sracz został, jak na "kórnik" przystało, zdobyty:
Na razie kurnik ma siedem lokatorek - pozostałe pięć siedzi w króliczych boksach i liże rany - kanibalizm dał się we znaki tym potomkom dinozaurów.
Przegląd postanowiłem Sprinterowi zrobić, żeby legalnie siedem osób mogło jeździć. O tyle istotne, że chciałem nim jechać na majowy weekend całą bandą. Panowie diagności na SKP w G. orzekli w lutym, że wystarczy przyjechać, zrobić przegląd rozszerzony i to załatwi sprawę. Pojechałem więc, ale zaczęły się schody. Że tak nie można, że coś było kombinowane, że trzeba do rzeczoznawcy najpierw. Zirytowałem się nieco, przypomniałem, że dwa miesiące temu mówili co innego. Kazali przyjechać na drugi dzień. Przyjechałem bladym świtem. Było ich o jednego więcej, zaczęło się maglowanie tematu. Że siedzenia były wymieniane, bo przecież niemożliwym jest aby wpis w DR był wynikiem błędu urzędnika. Że w ogóle to trudna sprawa, ale jeszcze zadzwonią do komunikacji w K, żeby sprawdzili w papierach, jak to kiedyś było. Moja irytacja sięgnęła zenitu. Pojechałem - załadowany żwirem i wierzbą - na okręgową SKP w B. Wyłuszczyłem problem. Pan diagnosta - z chłodną, profesjonalną obojętnością - powiedział, że nie ma problemu. Że do zmiany z 6 na 7 osób potrzebuję to, to i tamto, kosztuje to tyle i tyle, wszystko załatwiam u niego na miejscu i potem tylko z zaświadczeniem do komunikacji żeby wpis zmienili w DR. Super, robimy. W sumie jak wjechał na kanał to się okazało, że zanim cokolwiek zrobimy to muszę zrobić hamulce, bo raczył strzelić przewód hamulcowy - chyba dosłownie przed samym wjazdem na stację. Ale przynajmniej wiem już co i jak i nie muszę do nikogo się łasić z łapówką za zrobienie tego co piętro wyżej robią bez problemów.
Zastodołowa toaleta uległa przeobrażeniu w gustowny kurnik:
Biorąc pod uwagę jego solidność godną zamczyska, powinienem rzec: kórnik. Jeszcze tylko ogrodzić wybieg, osadzić psa na straży i zasiedlić kurwiszonami...
Tymczasem Sprinter sprawdza się w roli sianowozu:
Spokojnie mieści się 75 kostek. Nieźle. No bo żarcia ubywa, a klientela baru mlecznego lubi też sianko:
Miłosz oddalił się na wieczne pastwiska. Szkoda, każdego szkoda.
Tymczasem Mała Me doczekała się potomstwa. Najpierw białe coś, potem czarne coś. Pierwszy raz się zdarzyło, że miała dwójkę - ale krótko. Czarne coś musiało w nocy zostać przyduszone lub nadepnięte i podążyło za Miłoszem. Białe coś na razie ma się dobrze, nawet bardzo dobrze:
Ponieważ Matka Natura nie znosi pustki, wolne miejsce na pastwisku wypełniła za pośrednictwem Milki, którą w przypływie natchnienia nazywam Millenią:
Mały jest szybki, trzeba było go przechwycić sposobem:
Wcale nie jest taki mały. Ot, taki Millenia Falcon czy inny Kupa Guard...
W okolicy pojawiły się bociany. Znaczy się Pani Wiosna zaczyna swoje szaleństwo;)