Nadchodzi czas warzyw. I innych truskawek. Zanim się toto jednak posadzi albo posieje, trzeba okiełznać kurwiszony. No łażą i grzebią. Jużem był w trakcie podnoszenia woliery, gdy podsunięto mi myśl zacną na upitoleniu opierzenia polegającą. Dla pewności wyczytałem w internecie, że potrzebne do tego są nożyczki i kura. O ile z kurą nie było problemu, o tyle nożyczki zastąpiłem sekatorem. No i amputacja:

Ale albo za mało upitoliłem, albo kurwiszony są nad podziw lotne, bo efekt mizerny - dalej srają po całym gumnie. Chyba trzeba tę wolierę skończyć...
Jako że sporo osób narzeka na wjazd na gumno - dziwne, że nie narzekają na poślednie zawieszenia swych rydwanów - zagoniłem młodego do zasypania żwirem co większych nierówności...

Jaki będzie efekt, zobaczymy. Bo efekt uzupełniania brakujących kolczyków był... imponujący:) Udało się wybrakowańców biżuteryjnych umieścić w oborze, gdzie siłom i godnościom osobistom powtykaliśmy im co nieco do uszu...

Nastało wsiowe odprężenie, a żeby nie zostało na zawsze to sprężyliśmy mieszankę paliwowo-powietrzną i młody wykonał swój pierwszy w życiu rajd po parku:

Ciulowo się jeździ, bo trawa tu wysoka, stoję, patrzę, dumam - owce by się przydały. Zadzwonił telefon... Chwilę potem zapakowaliśmy się do Sprintera i pognaliśmy po te... kowce, no bo u mnie to wszystko na k...

No bo za łatwo było do tej pory, trza dołożyć do obory...

Właściwie to do koziarni, a teraz pewnie owczarni. Przybyły nam wielkokalibrowe szarolezy. Odetchnąłem, ale zaraz naszła mnie motywacja do robienia tej woliery. Czyli trzeba teren pod ogródek przygotować:

Potem przebronować, ogarnąć, obsiać i kury udupić. We wolierze która nastanie niebawem. A jeszcze mi tak te kowce po głowie chodziły, że przecież trzeba by to jakoś pozabijać jak przyjdzie czas. No ze spluwy to bez sensu, bo się jeszcze wełna przyjara. Kropnąłbym z łuku, ale ostatnimi strzałami to sąsiad sobie stodołę rozwalał... Hmmm... zajechał listonosz. Paczuszka. Mmmmmm, Easton Gamegetter:) Takiego wypasu to ja od czternastu lat nie widziałem:)

Nosz przecież nie odpuszczę, wypróbować trzeba. Kowcy nie kropnę,niech się najpierw rozmnożą. A kropnę se na wiwat. Ostatni taki strzał to z osiem lat temu był, poszedł na 150 metrów. Ale teraz podciągnąłem naciąg na maksa i sruuuu... Zajefajne uczucie, jak widzisz strzałę szybującą w kosmos... Trochę połaziliśmy po pastwisku (żaden krowiszon nie ucierpiał), ale w końcu znaleźliśmy:

280 metrów dalej, ha!
A jutro sądowo, adwokatowo i agencyjnie. Idę spać.